podrozowanie
  Kraina Trolli
 
Jest mniej więcej połowa roku 2002. Tak, wreszcie udało się. Ta wyprawa do krainy Troli to spełnienie naszych dwuletnich marzeń o Skandynawii - "Alasce Europy"... bo przecież góry i niezła "wyrypa" to jest to, co tygryski lubią najbardziej

Po 7–godzinnym rejsie przybijamy do Ystad i jako pierwszy cel obieramy sobie Oslo... Warto w tym miejscu wspomnieć, iż w celu obniżenia kosztów wyjazdu, zdecydowaliśmy się przemieszczać po Skandynawii autostopem. Biorąc pod uwagę to, iż cała nasza grupa liczyła 14 osób, mieliśmy nie lada obawy czy uda nam się gdziekolwiek dojechać czy też spotkać w umówionym miejscu. Jak się później okazało były one zupełnie bezpodstawne.

Wracając do naszej podróży – po 2 dniach wszyscy byliśmy już w Oslo. Muszę zaznaczyć, że miasta nie należą do ulubionych przeze mnie miejsc i zahaczam o nie tylko dlatego, że wypada, no i że "stoją" na drodze do prawdziwego celu podróży - gór...

W stolicy Norwegii zwiedzamy m.in. średniowieczny zamek i fortecę Akershus oraz muzeum Kon-Tiki i szkuner Fram, z którego podczas swych odkryć polarnych korzystali wielcy podróżnicy Fridtjof Nansen czy też Roald Amundsen. Pobyt w Oslo kończymy zwiedzaniem niecodziennego parku Vigelanda, gdzie znajduje się prawie 200 rzeźb przedstawiających różne postaci w dziwnych pozach i stanach emocjonalnych.

Następnym celem naszego wyjazdu był Park Narodowy Jotunheimen. Park ten został utworzony w 1980 roku, ma powierzchnię 1145 km2 i obejmuje najwyższą część Gór Skandynawskich z ich najwyższym szczytem – Galdhopiggen 2469 m npm. Z resztą ekipy spotykamy się w ścisłym centrum parku, w schronisku Gjendesheim, ale o tutejszych przygodach opowiem w osobnym wątku...

Po kilkudniowych zmaganiach górskich planujemy przedostać się w okolice Jostedalbreena. Po drodze "zaliczamy" jeszcze dwie atrakcje: przejazd przez najwyżej położoną drogę północnej Europy (osiąga się wysokość 1434 m npm) oraz kąpiel w fiordzie Luster – jednej z odnóg najdłuższego fiordu Norwegii – Sogne. 

Lodowiec Jostadal zajmuje obecnie powierzchnię około 450 km2, miejscami grubość lodu przekracza 400 m, a cały ten teren został w 1991 roku objęty ochroną poprzez utworzenie parku narodowego. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż – jakby się można było tego spodziewać – Jostedal nie jest pamiątką epoki lodowej. Badania naukowe dowodzą, iż pomiędzy osiem a pięć tysięcy lat temu lodowiec zupełnie stopniał, a dopiero później utworzył się na nowo, osiągając swe maksimum podczas małej epoki lodowej (około 1750 roku).

Pierwsze kroki kierujemy do Norweskiego Muzeum Lodowców. Oprócz wieloekranowej projekcji filmu (coś jakby 3D) z lotu helikopterem nad lodowcem, Muzeum, poprzez swoje liczne eksponaty dostarcza także odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące lodowców i ich roli w przyrodzie. Po tej ciekawej wizycie decydujemy się "odwiedzić" jeden z licznych jęzorów Jostedalsbreena – Boyabreena. To typowo turystyczne miejsce. Dziesiątki (żeby nie napisać setki) ludzików fotografujących jeden i ten sam motyw: jęzor lodowy spływający do jeziora. Oczywiście szybko dołączamy do nich, robimy pamiątkowe fotki i spadamy.

Nasza dalsza trasa wiedzie na północ do Trondheim. Po drodze przejeżdżamy jeszcze słynną – znaną z wielu szalenie ostrych serpentyn – drogę Troli. Samo Trondheim to trzecie pod względem wielkości miasto Norwegii, słynące z największej gotyckiej budowli w całej Skandynawii – Katedry Nidaros. Chcąc wejść do środka napotykamy jednak opór. Otóż za zwiedzanie norweskich kościołów trzeba uiścić opłatę – w tym przypadku 35 NOK. Pozostaje nam zatem obejrzenie tej świątyni tylko z zewnątrz Resztę Trondheim zwiedzamy już na wypożyczonych za darmo rowerach (czyt. gruchotach). Furorę robi jedyna na świecie winda rowerowa, raz za razem wciągająca nas pod górę.

Po 2 "lajtowych" dniach opuszczamy miasto i jedziemy do Parku Narodowego Saltfjellet–Svartisen, położonego bezpośrednio przy kole podbiegunowym. Tu czeka na nas piękny jęzor lodowcowy Osterdalsisen i jaskinie: popularna Gronligrotte i niecodzienna Setergrotte.

Po tych podziemnych "harcach" jedziemy już do Bodo, aby stamtąd udać się na Lofoty. Po drodze przekraczamy równoleżnik 66.33.39 N - tak tak, to północne koło podbiegunowe. W tym miejscu przy autostradzie E6 znajduje się centrum polarne gdzie można np. wbić sobie pamiątkową pieczątkę do paszportu.

W samym Bodo zostajemy 2 dni. W tym czasie robimy sobie wycieczkę do Muzeum Lotnictwa – fajna sprawa oraz nad największy wir świata - Saltstraumen - trochę przereklamowane. Decydujemy się kupić bilety na nocny rejs na wyspę Moskenesoy należącą do archipelagu Lofotów. Wypływamy o 23.55 i parę minut później naszym oczom ukazują się już tajemnicze Lofoty, ale o tym znów gdzie indziej...

W ciągu kolejnych kilku dni każda z par na własną rękę zwiedza Lofoty i kieruje się do Narwika.

Miasto to założone ponad 100 lat temu jako niezamarzający port w zimie, stało się łakomym kąskiem dla wojsk hitlerowskich podczas II wojny światowej. W walce o Narwik (jak pamiętamy z historii) brali udział także Polacy, czego wyrazem jest pomnik polskiego marynarza na placu Gromplass oraz cmentarz poległych Polaków w oddalonym o kilka kilometrów Harwiku. W centrum miasta znajduje się jeszcze Muzeum Wojny z ciekawą ekspozycją i drogowskazy z różnymi europejskimi miastami i odległościami do nich. Jest także Warszawa – 2559 km. W Narwiku kończymy już naszą przygodę z Norwegią.

Informacje Ogólne:

- Stolica: Oslo
- Powierzchnia: 323,8 tys km2
- Najwyższy szczyt: Galdhopiggen (2469 m npm) 
- Główne miasta: Trondheim, Bergen, Lillehammer 
- Klimat: chłodny, na wybrzeżach cieplejszy ze względu na ciepły Pr±d Zatokowy, dni i noce polarne
- Ludność: 4,3 mln mieszkańców
- Gęstość zaludnienia: 13 os/km2
- Języki: norweski
- Ustrój: monarchia konstytucyjna
- Głowa państwa: król
- Waluta: 1 korona norweska = 100 öre
- Informacja zdrowotna: nie jest wymagane żadne świadectwo szczepień


Lista Miejsc:


FIORDY NORWESKIE

W zeszłym roku w maju pojechałem z synem w miejsce, gdzie piękne góry spotykają się z morzem za pośrednictwem malowniczych fiordów. Znaleźliśmy się w miejscu tak wyjątkowym, że poczuliśmy się częścią otaczającej nas przyrody. Wyprawa była krótka ale nie zapomniana. 

Zaczęliśmy ją od wylądowania w Bergen. Najprościej i stosunkowo tanio można się tam dostać lecąc samolotem z przesiadką w Londynie, można też przez Kopenhagę lecz ta droga wychodzi drożej. Na miejscu można wynająć auto, szczególnie przydatne, jeżeli chcemy zwiedzać fiordy. Jadąc mija się malownicze miejscowości pełne ładnych drewnianych domów otoczonych bogatą zielenią. Miasteczka usytuowane nad brzegami fiordów, przez które miałem przyjemność przejeżdżać lub do których przypływałem promem, są zakleszczone między mieniącą się lazurową barwą a niemal pionowymi zboczami gór. Przypominają one okruch tkwiący w uścisku gigantycznej dłoni.

Przemierzając krainę fiordów, jak nazywana jest zachodnia Norwegia, gdzie są one najokazalsze, poruszałem się drogami, które prowadzą wzdłuż brzegów tych głęboko wcinających się w ląd zatok. Od czasu do czasu trasa przedzierała się przez góry, aby doprowadzić mnie do kolejnego fiordu. Gdy dotarłem do Hellesylt czekała mnie dłuższa niż zwykle przeprawa promowa do Geiranger, która zapowiadała się bardzo ciekawie. Rejs po esowatym Geirangerfiordzie to prawdziwa podróż do krainy wodospadów. Właściwie co kawałek podziwiałem ich warkocze spływające z poszarpanych ścian skalnych. Zaskakujące dla mnie były stare farmy przycupnięte na zboczach gór. Widok chatek robił niesamowite wrażenie i aż ogarniało mnie zdziwienie, że jeszcze nie pospadały. Podczas rejsu są one doskonale widoczne.

Na noc bez większego problemu można zatrzymać się w przydrożnych motelach, gdzie czekają regionalne potrawy. Dużym ułatwieniem w podróży jest fakt, że z większością Norwegów można się swobodnie komunikować po angielsku. 

Górzysty charakter Norwegii nie ułatwia budowania dróg. Czasami sposób, w jaki są one poprowadzone przypomina wydzieranie naturze siłą każdego skrawka terenu, aby wcisnąć tam jakimś cudem drogę. Wielokrotnie trasa wiodła przez tunele wydrążone w skale, przebijając góry na wylot niczym precyzyjne pchnięcie szpadą. 

Często naszym jedynym towarzyszem w tych odludnych terenach był szemrzący gdzieś w dole strumyk, lub dumnie kroczące środkiem drogi owce z dużymi dzwonkami, które wydawały bardzo charakterystyczny dźwięk. Czasami takie pobrzękiwania dało się słyszeć ze wszystkich stron, a owce niewidoczne urzędowały w zaroślach. Sprawiało to wrażenie jakby dźwięk ten wydobywał się spod ziemi.

Powrót do Bergen był równie malowniczy jak cała podróż. Spoglądając przez okienko samolotu którym lecieliśmy do Londynu mogliśmy z zapartym tchem obserwować niesamowitą rzeźbę terenu gdzie góry w mocnym uścisku łączą się z morzem.


LOFOTY

W miasteczku Bodo decydujemy się kupić bilety na nocny rejs na wyspę Moskenesoy należącą do archipelagu Lofotów. Wypływamy o 23.55 i parę minut później naszym oczom ukazują się już Lofoty. 

Ostre, poszarpane, skaliste turnie wyglądają naprawdę niesamowicie w tej nocnej scenerii. Rejs trwa 3 godziny i gdy dopływamy robi się już zupełnie widno. Chcemy od razu gdzieś ruszać, ale zmęczenie bierze niestety górę i rozbijamy namioty. Budzimy się po paru godzinach i kierujemy się na południe wyspy do wioseczki o najkrótszej w Norwegii (i na całym świecie) nazwie A. Sama wioska składa się z kilkunastu pomalowanych na czerwono chatek rybaków i szeregu drewnianych rusztowań na których suszy się złowione dorsze. W A znajduje się także Muzeum Norweskich Wiosek Rybackich i Norweskie Muzeum Sztokfisza (cokolwiek to oznacza). Po południu decydujemy się podejść do chatki Munkebu – należącej do Norweskiego Towarzystwa Górskiego, aby następnego dnia zaatakować Harmanndalstinda (1029 m npm) – najwyższą górę Lofotów.

Po 2 godzinach marszu w upale zdobywamy "zawrotną" wysokość 450 m i tym samym dochodzimy na miejsce. Tutaj doznajemy szoku. Chatka ta (pozbawiona stałej opieki gospodarza, klucze wypożycza się we wsi na dole) jest wyposażona lepiej niż niejedno nasze schronisko. Na podłodze dywaniki, sofy do siedzenia, łóżka ze świeżą pościelą, zasłonki w oknach, piec oraz gaz do gotowania. Takiego luksusu dawno nie kosztowaliśmy, a to wszystko za 50 NOK na łebka. Gadamy do późna w nocy, obmyślając plan jutrzejszego ataku.

Rankiem przeżywamy niestety kolejny szok – po pięknej słonecznej pogodzie ani śladu. Leje jak z cebra, a mgła ogranicza widoczność do 10 metrów. Przesiadujemy cały dzień w "pałacu" czekając na poprawę pogody, która jednak nie nadchodzi. Na dodatek dostajemy jeszcze SMS-a od kumpli, którzy już zeszli – piszą oni, iż załamanie pogody ma trwać kilka dni. Chyba mają rację następnego dnia pogoda nie poprawia się ani o jotę. Decydujemy się porzucić plany wejścia na Harmanndalstinda i schodzić w dół. Wybieramy inną drogę niż wchodziliśmy i kierujemy się do Reine. To podobno najbardziej malownicze miejsce w całej Norwegii.

Wioseczka ta usadowiła się na połączeniu fiordu Reine z otwartym morzem. Wspomniany fiord otaczają wychodzące prosto z wody skalne pionowe ściany sięgające setek metrów. Niestety stale towarzyszy nam kapryśna pogoda – pada i tylko czasami przez gąszcz chmur przebijają się promienie słoneczne. To też ma swój urok i robimy parę niezłych fotek.


Park Narodowy Saltfjellet-Svartisen

Z Trondheim jedziemy do Parku Narodowego Saltfjellet–Svartisen, położonego bezpośrednio przy kole podbiegunowym. Park powstał w 1989 roku, a tworzą go wrzosowiska oraz czapy lodowe. 

Najpierw chcemy się udać do jednego z piękniejszych jęzorów lodowca Svartisen – Osterdalsisen. W tym celu łapiemy stopa nad Jezioro Svartisvant, później idziemy wzdłuż niego jakąś godzinkę, jeszcze później kolejne 3 km i już widzimy wspomniany wyżej jęzor spływający do Jeziora Osterdalsvatnet. Wszystko to wygląda bardzo fajnie, a i ludzi znacznie mniej niż przy Jostedalu. Spędzamy tutaj jakieś 2 godzinki i wracamy – niestety tą samą drogą.

Jako następny cel w okolicy Parku obieramy sobie jaskinie: Gronligrotte i Setergrotte. Pierwsza z nich to najczęściej odwiedzana przez turystów jaskinia Norwegii. Wzdłuż całej trasy zawieszony jest kabel z żarówkami, a "główny punkt programu" to ogromny granitowy głaz, zawleczony tutaj przez wody lodowcowe z odległości conajmniej paru kilometrów. Zwiedzanie jaskini z przewodnikiem trwa około 30 minut i nie przedstawia żadnych trudności.

Sprawa ma się zupełnie inaczej w przypadku Setergrotty. Tutaj turyści dostają już kombinezony, gumiaki oraz kaski z czołówkami. Zwiedzanie trwa dobre 2 godziny, jest też trudniejsze niż te poprzednie – tym samym dostarcza o wiele więcej wrażeń


W górach Norwegii


Jednym z celów wyjazdu był Park Narodowy Jotunheimen. Park ten został utworzony w 1980 roku, ma powierzchnię 1145 km2 i obejmuje najwyższą część Gór Skandynawskich z ich najwyższym szczytem – Galdhopiggen 2469 m npm. Z resztą ekipy spotykamy się w ścisłym centrum parku, w schronisku Gjendesheim.

Jest ono położone nad długim, około 20–kilometrowym Jeziorem Gjende przypominającym fiord. Chcemy od razu ruszać w góry, lecz plany krzyżuje nam pogoda. Opady deszczu zatrzymują nas na dwa dni, które spędzamy w namiotach przy schronisku.

Rankiem trzeciego dnia około godziny 10 ruszamy, kierując swe kroki na najsłynniejszą grań Norwegii – Basagen. Kulminacyjnym momentem jest tutaj pokonanie skalnej przełęczy rozdzielającej 2 jeziora. Po prawej stronie (zaledwie kilka metrów poniżej grzbietu) znajduje się Jezioro Bessvatnet, zaś po lewej (390 m niżej) znane nam już Jezioro Gjende.

Dojście do tego miejsca ze schroniska Gjendesheim zajmuje 3 godziny porządnego marszu. Dzień ten, pełen wrażeń, kończymy przy zachodnich brzegach J. Russvatnet, rozbijając namioty późnym wieczorem. Kolejne 2 dni zabiera nam dojście do schroniska Spiterstulen, skąd nazajutrz planujemy zaatakować Galdhopiggen.

Tego dnia wyruszamy dość późno bo dopiero około godziny 12. Do pokonania jest jakieś 1200 metrów w pionie, tak więc zapowiada się niezła wyrypa:) Spora część trasy wiedzie przez przeplatające się nawzajem pola śnieżne i kamienne. Wreszcie po 3 godzinach "walki" stajemy na szczycie. Na "lekko" szło się nam bez porównania lepiej niż z przytłaczającymi "garbami". 

Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach. Wokół tylko góry, poprzedzielane ogromnymi polami lodowymi. W oddali widzimy nawet czapę lodową Jostedalsbreen – największego lodowca stałego lądu Europy – to jeden z naszych kolejnych celów. Oczywiście wszystko to fotografujemy, posilamy się w barze na szczycie (!) i schodzimy.



Info: http://www.zwiedzajswiat.pl/panstwa/norwegia/















 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (20 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja